Latarnia

MARCIN JABŁOŃSKI kl. 5
          Jestem latarnią. Stoję w Warszawie przy ulicy Jerzego Waszyngtona. Mam już ponad sto lat. Dawno temu miasto wyglądało pięknie. Była niska zabudowa a ulicami jeździły dorożki zaprzężone w konie. W Parku Skaryszewskim rosły piękne zielone drzewa. Małe dzieci chodziły tam z mamami, babciami bądź rodzeństwem. Starsze dzieci pośród śpiewu ptaków grały w klasy lub bawiły się w berka. Wzdłuż drogi stały latarnie i rosły kasztany. Wtedy zachwycałam się tym pięknym krajobrazem. Nad miastem fruwały najprzeróżniejsze ptaki. Na moim czubku gołębie uwiły sobie gniazdo. Latem niebo miało barwę jasnego błękitu, a zimą czystego jak kryształ morza. Nigdy nie widziałam śpiących na ulicy ludzi.
          Pewnego dnia mieszkańcy stolicy zaczęli dziwnie wyglądać. Mieli smutne miny i rozmawiali ze sobą szeptem. Po paru dniach dowiedziałam się o niemieckiej inwazji na nasz kraj.
          Wojna była straszna. To najgorsza rzecz, jaką wymyślili ludzie. Nad Warszawą latały samoloty, płonęły domy, wybuchy bomb zabijały ludzi i zwierzęta. Widziałam łapanki i słyszałam o wywożeniu ludzi do obozów koncentracyjnych. Pracowali tam ponad siły, umierali z głodu, nędzy i wycieńczenia. Pięknego upalnego lata na ulicach po lewej stronie Wisły zaczęły się bitwy. Zupełnie małe dzieci walczyły z niemieckimi czołgami. Znów nasiliły się bombardowania. Któregoś dnia usłyszałam ogromny huk i poczułam wstrząs. Gdzieś niedaleko nastąpił potężny wybuch. Most Poniatowskiego zaczął zamieniać się gruz i pył. Gdy kurz opadł pięknego szerokiego mostu już nie było. Po drugiej stronie rzeki nie było też miasta. Wszystkie domy, ulice, pałace, muzea zostały zniszczone. Z Warszawy pozostało mnóstwo gruzu, a szary pył długo jeszcze unosił się nad miastem. Nie mogłam na to patrzeć. Nastrój poprawiał mi tylko widok barwnego Parku Skaryszewskiego.
          Z trudem przeżyłam wojnę. Warszawa była nie do poznania. Niemal wszystko legło w gruzach. To, co pozostało nie przypominało już przedwojennego miasta. Jedynie mój ukochany park był taki sam jak wcześniej.
          Po wojnie ludzie zaczęli usuwać drzewa. Cudne stare kasztany zostały ścięte. Poszerzono ulicę, ale straciła urok kasztanowej alei.
          Już prawie nigdzie nie rosły w mieście drzewa. Pozbawiona zieleni Warszawa stała się brzydka. Nie było zagajników, kolorowych krzewów, ani drzew wzdłuż ulic.
     Później miasto zaczęło się rozrastać. Stawało się coraz większe, a budynki cały czas pięły się w górę. Na niebie pojawiła się szara mgiełka, która snuła się z kominów fabryk. Wciąż przybywało samochodów, a ptaki wypłoszone hałasem - odleciały. Do stolicy przeprowadzało się coraz więcej osób. Miasto rosło w zastraszającym tempie. Było coraz więcej fabryk, samochodów, smogu i hałasu. Niebo nie było już szafirowe, stało się blade i szare.
          W końcu powstała dzisiejsza stolica, przeciwieństwo starej Warszawy. Gdy obserwuję otaczający mnie świat, jestem przerażona.           W dzień chodzą tu pijacy, a w nocy chuligani kradną portfele, wybijają szyby w oknach i malują po murach. Najgorsze jest to, że niszczą wszystko wokół, nawet wyginają latarnie. Mnie wygięto już kilkanaście razy. Na ulicach wciąż przybywa włóczących się bezdomnych ludzi. Kilka osób nawet pode mną sypia.
          Nie mogę już słuchać trąbienia samochodów, pisku opon oraz ryczenia silników. Najstraszniejsze są wypadki. Co kilka dni widzę kraksę. W wielu z nich dochodzi do śmierci. Dużo samochodów podczas zderzeń zaczyna się palić. Inne składają się w harmonijkę, jak papier.
          Kilka tygodni temu był piękny dzień. Słońce świeciło a Park Skaryszewski był bardziej zielony niż zwykle. Stałam i patrzyłam na jezdnię. Nagle usłyszałam: ,,bum!". Czerwony samochód wpadł na barierki przy przystanku tramwajowym. Zbiegli się ludzie. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Samochód miał tylko stłuczony przód. Obok na torach tramwajowych zatrzymało się inne auto. Jego pasażerowie tak zapatrzyli się na wypadek, że nie zauważyli nadjeżdżającego z przeciwnej strony tramwaju. Tramwaj nie zdążył zahamować i uderzył w stojący na torach samochód. Ten zaczął wirować i wpadł na inny pojazd pędzący jezdnią. Usłyszałam wybuch i zobaczyłam słup ognia, a na ulicy pojawił się pył. Następnego dnia o tym wypadku pisały wszystkie warszawskie dzienniki. Słyszałam rozmowy ludzi - podobno pasażerowie obu samochodów zginęli.
          Nie wiem jak mieszkańcy Warszawy mogą oddychać powietrzem przesyconym dymem i spalinami?! Gdybym była człowiekiem, to bym się udusiła. Ale widać ludziom to nie przeszkadza.
          W czasie ostatniego wieku miasto bardzo się zmieniło. Na zgliszczach pięknej Warszawy wyrosły blokowiska i drapacze chmur. A jedyny wyjątek stanowi Park Skaryszewski. Taki był sto lat temu i taki jest dziś.