Zaręczynowy pierścień

Klaudia ABRAMOWICZ Klasa VI
           Jestem starym pierścieniem. Chciałbym opowiedzieć Ci moją historię, a przy okazji wyjawić mój najskrytszy sekret. Moja właścicielka często zaglądała do mojego wnętrza, gdzie spoczywały dwie fotografie: jej i jego. Kiedyś byłem piękny i błyszczący, a teraz leżę na plaży - w tym samym miejscu, w którym w dniu zaręczyn ujrzałem swoją właścicielkę. Było to tak...
         Pewnego letniego wieczoru młody mężczyzna, znalazł mnie na plaży, ale nie w postaci pierścionka, tylko samego kamienia. Zaniósł mnie potem do jubilera, u którego dołączono mnie do złotej oprawki. Przyczepiono mnie do klapki sygnetu (miał to być otwierany pierścień na zdjęcia bliskiej osoby). Jubiler bardzo dokładnie mnie oprawiał, łaskotał mnie w kamień, co bardzo mnie irytowało. Potem nadszedł najprzyjemniejszy moment, czyli polerowanie. Pod koniec całej tej jubilerskiej męczarni byłem gotowy. Moim oczkiem na świat stał się piękny bursztyn. Wkrótce potem zostałem przeniesiony na wystawę sklepu jubilerskiego, skąd mogłem oglądać cały świat. Wszyscy mnie podziwiali. Czułem się kimś lepszym, niż tylko nędznym kamieniem leżącym bez potrzeby na plaży. Niedługo jednak znalazł się mój kupiec. Pochodził on z Ameryki, był dość zamożnym i bardzo zachłannym człowiekiem. Kochał pieniądze a bliscy nie mieli dla niego najmniejszego znaczenia. Był przystojnym mężczyzną o kruczoczarnych włosach, z błyskiem w oku. Długi nos sprawiał, że jego twarz wydawała się smukła. Miał atletyczną budowę i był wyjątkowo silny.

           Kiedy mnie odebrał od jubilera, natychmiast trafiłem do zamszowego pudełka. Myślę, że zależało mu na mnie, ponieważ co wieczór sprawdzał czy jestem na swoim miejscu. Jednak w jego oczach nie było troski, której oczekiwałem, lecz chciwość i chytrość, więc nie byłem zbyt szczęśliwy. Potem jednak mój los się odmienił. Pamiętam tę noc jakby to było wczoraj. Mój pan poszedł na przyjęcie, regularnie bowiem bywał na imprezach klubu golfowego. Ten dzień był bardzo wyjątkowy. Mój właściciel wrócił po północy. Gdy sprawdził czy jestem na miejscu, w jego oczach ujrzałem coś obcego. Wydawał się inny, nagle zobaczyłem, że po jego policzku spłynęła łza. Od razu wiedziałem, że coś się zmieniło. Wyjął czarno-białe zdjęcie, a na nim... mój pan z tajemniczą kobietą. Był bardzo przejęty. Pokazał mi tę fotografię jakbym był jego najlepszym przyjacielem. Myślałem, że jego wymarzoną towarzyszką, a moją panią będzie ładna niebieskooka blondynka. A tymczasem zobaczyłem na zdjęciu brzydką, grubą, ale nade wszystko uśmiechniętą kobietę. Po jej twarzy można było się spodziewać, że w życiu bardzo wiele przeżyła. Po chwili usłyszałem: - Tak. To niezwykła kobieta. A wiesz czym mnie urzekła pierścionku? Swoją delikatnością. Tylko takie kobiety cenię. Myślę, że to ta jedyna powiedział wpatrując się w fotografię. Domyśliłem się u kogo będę na palcu. Aż mnie dreszcz przeszedł. Wtedy nie wiedziałem jak bardzo się myliłem! Ciągle zadawałem sobie pytanie: ,,CO ON TAKIEGO W NIEJ WIDZI!?"
           Mój pan spotykał się z nią. Chodzili razem na spacery, na kolacje, do teatru. Poświęcał jej bardzo dużo czasu, więcej niż mnie. Powoli stawałem się zazdrosny. Już nie znaczyłem dla niego tak wiele jak wcześniej, choć wtedy zamieniał moją wartość na dolary. Wolałbym już to, niż nic. Cały ten związek (jeśli można to tak nazwać) trwał dwa lata.
           Pewnego dnia mój pan zabrał mnie z pudełeczka i włożył do kieszeni smokingu. Wyszliśmy z domu. Kieszeń nie była głęboka, więc mogłem zobaczyć gdzie jestem. Znajdowaliśmy się w samochodzie. Siedzenia były pięknie wyścielone a szyby błyszczały czystością, tak samo mój pan. Wyprasowana koszula, czarny smoking i zdenerwowanie na jego twarzy świadczyły o tym, że poważnie myślał o tej kobiecie. Wyciągnął kluczyki i odpalił samochód. Przez okno padały ciepłe promienie słoneczne, sprawiając, że mój kamień błyszczał jeszcze bardziej. Na niebie nie było żadnej chmurki, w końcu panowało gorące lato. Kiedy ruszyliśmy wszystko za oknem zmieniło się w jedną długą smugę. Pędziliśmy jak szaleńcy. Słychać było dźwięki klaksonów. Spojrzałem na mojego pana, był skupiony na jeździe, a na jego czole pojawiły się krople potu. Zbliżaliśmy się do celu. Po kilku minut zatrzymaliśmy się. Mój pan poprawił swoje włosy, odetchnął i wysiadł ze mną w kieszeni. Znaleźliśmy się na plaży. Poszliśmy w jej głąb i nagle zobaczyłem kobietę z fotografii. Nic się nie zmieniła, wciąż była gruba i brzydka. Stała na samym brzegu. Ubrana była w czarną sukienkę a w ręku trzymała czerwoną różę. Jej brązowe włosy były rozwiane i niedbale zapięte. Była wpatrzona w morze. Odwróciła się, a mój pan cmoknął ją w policzek. Po chwili usłyszałem:
- Mam coś dla Ciebie. Czy zostaniesz mo..m......
- NIE!!!! - krzyknąłem. Oboje się rozejrzeli.
- Kto to był?... Wiem, co chcesz powiedzieć. Tak!!! - na te słowa mój pan włożył mnie na jej palec. ,,To koniec" - pomyślałem sobie. Od tej pory zostałem pierścionkiem zaręczynowym.
Praktycznie nic o niej nie wiedziałem. Nawet imienia nie znałem, a co dopiero charakteru. Jednak po paru tygodniach polubiłem ją. Nie powinienem jej od razu oceniać i to był mój błąd. Dbała o mnie. A najważniejsze jest to, że mojej wartości nie przeliczała na pieniądze. Znaczyłem dla niej bardzo wiele. Kobieta codziennie mi się zwierzała ze swoich problemów. W pewnym sensie byłem jej pamiętnikiem i oczywiście przyjacielem. Dowiedziałem się, że miała trudne życie.
           Wkrótce mój poprzedni pan musiał wyjechać do Ameryki. Marysia - bo tak miała na imię moja pani - tęskniła. Codziennie wpatrywała się w jego fotografię. Pewnej niedzieli on zapukał do drzwi, lecz nie był sam. Okazało się, że obok niego stała kobieta, z Ameryki.
- Moja oferta nie jest już aktualna. Ożeniłem się z inną, proszę o zwrot pierścionka - rzekł mój poprzedni pan urzędowym tonem.
- Nie oddam ci go, bo go wyrzuciłam. Taki łajdak jak ty nie zasługuje na nikogo!!! Do widzenia - wrzasnęła Marysia.

           Oparła się o drzwi i ciężko sapała ze zdenerwowania. Po chwili rozpłakała się. Przez parę dni nie ruszała się z domu. W końcu postanowiła pojechać na plażę. Gdy już dotarliśmy na miejsce, Marysia stanęła na skale, zdjęła mnie z palca i kiedy już chciała podnieść rękę, krzyknąłem ,,NIE", ale niestety za późno. Marysia wrzuciła mnie do morza.
           W taki właśnie sposób znalazłem się na tej plaży znowu, lecz nie sam. Mam ciekawe wspomnienia i oczywiście dwa zdjęcia w środku: jej i jego.